Damian Lemański: Ja tylko jechałem rowerem [WYWIAD]

2018-05-13 10:00:00(ost. akt: 2018-05-13 07:54:01)
Podróżnik chętnie spotyka się z ludźmi i opowiada o swoich doświadczeniach

Podróżnik chętnie spotyka się z ludźmi i opowiada o swoich doświadczeniach

Autor zdjęcia: Wojciech Caruk

9370 km przejechał rowerem Damian Lemański z Korsz do Dakaru. Jak sam przyznaje — to była podroż nie tylko drogami Europy i Afryki, ale też krętymi ścieżkami własnych emocji i słabości. Przy okazji pomógł głuchoniemej dziewczynce.
— Dużo ostatnio się u ciebie dzieje. Pokazujesz swój film "Restauracja" z wyprawy rowerowej z Korsz do Dakaru. Można go było zobaczyć już w Powiatowym Domu Kultury i w powiatowej bibliotece w Kętrzynie. Dlaczego akurat taka wyprawa? Dlaczego akurat taki film?
— Ponieważ serce mi tak powiedziało. Poczułem to, chciałem to zrobić. Nie ma u mnie jakiegoś planowania, jak to życie ma wyglądać, tylko podążanie za wewnętrznym głosem.

— Ten film powstał już jakiś czas temu. Jest w nim dużo marzeń, tęsknoty. Co się zmieniło w tobie od czasu wyprawy do tej pory?
— Część moich marzeń się spełniło. Udało mi się dojechać do Dakaru. Przeżyłem coś pięknego. Mam jednak wiele innych pragnień i mam nadzieję, że doczekam się ich spełnienia. Wiele z tych tęsknot zawartych w filmie jest ciągle w moim sercu. Nie jest łatwo mi o tym mówić. Nadal nie mam rodziny. Niektórzy mi mówią, że skoro ciągle jeżdżę cały czas, to jak mogę mieć rodzinę. Tylko ja nie jeżdżę cały czas. Większość czasu spędzam w domu, a to, że czasami gdzieś wyskoczę co pół roku, to jest niewielki ułamek z mojego życia. Wiem, że gdyby coś się w moim życiu zmieniło, to pewne rzeczy bym przewartościował. Dopóki jestem sam, to chcę z tego korzystać. Mogę sobie podróżować, nikogo tutaj nie zostawiam. Jakbym miał rodzinę, to bym się jej poświęcił, a być może wspólnie z nią podróżował.

— To ciekawe, bo dzisiaj ludzie bardziej tęsknią za tym co ty robisz. Za zrobieniem czegoś szalonego, ciekawego. Ty po przebyciu takiej podróży dalej tęsknisz za czymś, co dzisiaj niekoniecznie wydaje się być wartością.
— Człowiek już taki jest, że chce to, czego nie ma. Jedni mi zazdroszczą tej wolności, że mogę sobie jeździć, bo nie mam rodziny. Z drugiej strony ja im zazdroszczę, że mają to coś, co ich tutaj trzyma. Staram się korzystać z tego, co akurat teraz w moim życiu jest. Czuję w sobie instynkt ojcowski i "mężowski", a jeśli nie uda mi się tego spełnić, to i tak będę starał się być dobrym człowiekiem. Trawa zawsze jest zieleńsza po drugiej stronie płotu. Z tymi marzeniami też bywa różnie. Często marzymy o czymś, czego nie znamy, a jak to poznamy, to dopiero wtedy okazuje się, czy rzeczywiście tego chcemy. Wyjeżdżając rowerem, mając doświadczenie z poprzedniej wyprawy do Ameryki Południowej, byłem przekonany, że będzie mi ciężko. Przed Ameryką to było coś dla mnie nieznanego, teraz wiedziałem, że nie będzie łatwo. Mimo to chciałem dojechać, poczuć ten wiatr na pustyni, piasek w zębach. To cierpienie jest też zapłatą za piękne chwile. Może nie zawsze jest to łatwe, ale trzeba doceniać to, co się ma i wyciągać z tego jak największe dobro.

— Po przejechaniu tych tysięcy kilometrów, po przygodach, które spotkały cię po drodze jaka była twoja pierwsza myśl, kiedy stanąłeś u celu swojej podroży?
— Wyjeżdżając z Korsz nie zakładałem, że tam dojadę. Spodziewałem się, że może mi "mózg wybuchnąć" na taki ogrom kilometrów. Jechałem etapami. Odwiedzałem znajomych w niektórych miastach. W Holandii korszeniaków jest mnóstwo, we Francji i Hiszpanii też miałem znajomych. Wiedziałem, że jestem słabym człowiekiem i nawet najmniejsza rzecz może pokrzyżować mi plany. Jak dojeżdżałem do Dakaru to miałem mieszane uczucia. Z jednej strony się cieszyłem. Z drugiej ogarnął mnie strach, że to już się kończy. W sporcie to się nazywa "strach przed zwycięstwem". Jak ktoś jest bliski zwycięstwa, to zaczyna gorzej grać. Jest coś takiego w psychologii. Ja miałem taki strach w sobie. Kończyło się coś o czym długo myślałem. Jeszcze przed wyjazdem zasypiając wyobrażałem sobie, jak tam może być na tej pustyni. Fajne jest to późniejsze konfrontowanie rzeczywistości z wyobrażeniami. Chociaż ja staram się nigdy nie nastawiać,na to, jak może być, tylko przyjmuję to co będzie. Z marzycielstwa jestem świetny i dlatego to robię. Być może ta obawa przed końcem kolejnego etapu w życiu, przed tym co dalej. Kiedy dojechałem do szkoły w Senegalu, w której uczyła się Makane (głuchoniema dziewczynka, dla której Damian podczas wyprawy zbierał fundusze na edukację - przyp. red.) to miałem też obawę, jak ona na mnie zareaguje. Kiedy dowiedziałem się, że Jane - założycielka tej szkoły - zwołała wszystkie dzieci na moje powitanie, to tak się zestresowałem, że bałem się, że się "rozkleję". To był wzruszający moment, kiedy odnalazłem Makane, która się do mnie przytuliła, potem dziękowała mi jej mama. Tłumaczyłem, że nic wielkiego nie zrobiłem. Ja tylko jechałem rowerem, co bardzo lubię robić.To nie jest wielkie poświęcenie robić to, co się kocha. To ludzie zrzucali się finansowo. Ja jechałem, oczy były zwrócone na mnie, ale starałem się tą uwagę przekierowywać na Makane.

— Na którym etapie twojej podróży pojawiła się pierwszy raz myśl: "Nie dam rady, zawracam"?
— Pierwszy raz było mi ciężko w Portugalii . Poczułem, jakbym wjechał w chmurę smutku. Nie wiem skąd to się wzięło. Jechałem, była piękna pogoda i nagle pewnego dnia poczułem się smutny. Nazwałem to chmurą i tłumaczyłem sobie, że skoro w nią wjechałem, to w końcu też wyjadę. Czekałem aż to minie. Dojechałem do Fatimy i tam miałem już taki dobry wewnętrznie czas. Kolejny kryzys przyszedł w Maroku, tuż przed Agadirem. Chciałem sobie pewnego dnia podokręcać szprychy, a zapomniałem jak to się robi. Rozcentrowałem sobie całe koło. Kiedy doprowadziłem je do stanu używalności postanowiłem znaleźć mechanika, który mi je całkowicie naprawi. Rozbiłem się przy kempingu. Dzień później zaczął padać deszcz, więc postanowiłem zostać w tym miejscu. Jednak przyszli do mnie ludzie i powiedzieli, że nie mogę w tym miejscu biwakować. Zebrałem się i ruszyłem w drogę. Deszcz nie był taki duży, ale zdążył mnie tak przemoczyć, że mi aż chlupało w butach. Słońce zaszło, zrobiło się zimno. Dojechałem do Agadiru i chciałem znaleźć kogoś do naprawy roweru. Nie wiedziałem jednak gdzie jechać. To był ten moment, kiedy miałem ochotę rzucić rowerem. Było mi zimno, źle czułem się psychicznie. Dookoła mnie wielkie miasto, w którym nikogo nie znałem. Nie pozwoliła mi na to jednak moja duma i honor. Zacząłem sobie marzyć, że mnie jakiś samochód potrąci, to przynajmniej wyląduję w ciepłym, szpitalnym łóżku. Na szczęście za Agadirem znalazłem tani hotel, przebrałem się, wysuszyłem i od razu zrobiło mi się lepiej.

— Nie napędzało cię w drodze to uczucie, że nie jedziesz tylko dla siebie?
— Gdybym jechał tylko dla siebie, to łatwiej byłoby zawrócić. Ta myśl, że robię to dla kogoś, że ten ktoś na mnie czeka bardzo mnie dopingowała. To dodawało mi sił i dawało mi poczucie, że to nie jest tylko dla mnie i że muszę trzymać się dalej.

— W filmie "Restauracja" padają słowa, że w życiu najważniejsi są ludzie i uczucia. Skąd taki wniosek? Dalej wychodzisz z takiego założenia?
— Tak. Ja nie jestem materialistą i nigdy nie powiem, że najważniejsze jest coś materialnego. Najważniejsze jest to, czego nie można kupić, np. uczucia, relacje międzyludzkie. Tak jak wspomniałem wcześniej, w czasie podróży pomagała mi myśl, że nie robię tego tylko dla siebie. Wydaje mi się, że żyć tylko dla siebie jest bardzo ciężko.

— Co zmieniło się w tobie od czasu wyruszenia w pierwszą wyprawę?
— Stałem się jeszcze bardziej wolny. Jeszcze mniej zacząłem przejmować się społecznymi szablonami. Jeszcze bardziej trzymam się swojej drogi za tym, co mówi serce, a nie świat i ludzie. Czuję się też niestety coraz bardziej nieprzystosowany do życia w tym świecie.

— Mam wrażenie, że w czasie wypraw dużo dawała ci wiara w Boga?
— To było widać na filmach, nie ukrywam tego. Nie chciałem też nikomu nic narzucać ale dawałem do zrozumienia, że modlitwa mi bardzo pomagała w ciężkich chwilach.

— Pierwsza wyprawa była do Ameryki Południowej, druga do Afryki. Dokąd będzie trzecia?
— Nie wiem. Po prostu będę słuchał serca, a na razie jest cicho.


Wojciech Caruk



Kilka liczb z wyprawy
171 dni w drodze - 16 na pustyni - 9370 km - 590 godzin na rowerze - 123 noclegi u dobrych ludzi - 39 noclegów w namiocie, na ulicy, w pustostanach, szopach, itp. - 2 choroby - 71 km/h maks. prędkość - 45 st. C maks. temperatura - 2 ważne, opłacone wizy do jednego kraju - 1 kłótnia z żołnierzami - 6 spotkanych podróżników rowerowych - 0 jadących w tym samym kierunku.


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5