Badowska-Rechinbach: Nie ciągnęło mnie do większego miasta

2016-12-11 10:14:25(ost. akt: 2016-12-11 10:19:21)

Autor zdjęcia: Beata Szymańska

— W każdym zawodzie potrzebne jest powołanie, pasja, szczególnie w zawodzie lekarza — uważa Krystyna Badowska-Rechinbach, laureatka naszego plebiscytu „Wielkie Serce”. Rozmawiamy z trzecim lekarzem rodzinnym w województwie warmińsko-mazurskim A.D. 2016.
Jak to jest być trzecim lekarzem rodzinnym w województwie?
— Bardzo miło być tak wyróżnioną. Jeszcze raz chciałabym podziękować tym wszystkim, którzy na mnie głosowali i podkreślić, że na ten sukces zapracował cały zespół mojej małej praktyki lekarza rodzinnego MED-KOR: specjalista chorób wewnętrznych Tomasz Gacko, dr nauk medycznych, specjalista chorób wewnętrznych Henryk Hołowaczyk, Lucyna Szymańska - pielęgniarka praktyki, pielęgniarki środowiskowe Grażyna Zagórowska i Małgorzata Polańska oraz personel pozamedyczny: Elżbieta Czepanko i Justyna Bugańska.

W dzisiejszych czasach żeby zostać lekarz trzeba poczuć w sobie prawdziwe powołanie, czy raczej traktuje się to jako zwykły zawód? Jak to było u Pani?
— W każdym zawodzie potrzebne jest powołanie, pasja, szczególnie w zawodzie lekarza. Drogowskazem w mojej pracy są słowa emerytowanego profesora anatomii „pamiętaj drogie dziecko, że najpierw trzeba być człowiekiem, a później lekarzem”!

W Korszach nie czuje się Pani trochę jak... Doktor Judym?
— Lubię swój zawód i ludzi. Pracuję w swoim rodzinnym miasteczku i czerpię z tego dużo satysfakcji. Nagrodą dla minie jest życzliwość jaką mnie obdarzają pacjenci, a szczególnie gdy na ich twarzy widzę radość i uśmiech. Zdecydowana większość z nich to całe rodziny, od dziecka po babcię i dziadka. Dlatego ja i moi pacjenci czujemy się jak jedna wielka rodzinna. Przychodzą oni do mojej praktyki nie tylko z problemami zdrowotnymi, ale również z innym, jak to bywa w rodzinie. Bardzo często odwiedzają moją praktykę byli pacjenci, którzy wyjechali za granicę i to są spotkania, które długo zapadają mi w pamięci. Tak sobie wyobrażałam swoją pracę jako lekarza rodzinnego. Wydaje mi się, że udało mi się to osiągnąć w Korszach.

Nie korciło Pani nigdy, żeby przenieść się do większego ośrodka?
— Po studiach przez10 lat pracowałam jako lekarz internista w Obwodzie Lecznictwa Kolejowego w Olsztynie. Od 1992 roku pracuję w Korszach. Zrobiłam specjalizację lekarz rodzinnego i od 2000 roku prowadzę swoją praktykę lekarza rodzinnego MED-KOR. Nie ciągnęło mnie do większego miasta. Zawsze chciałam wrócić do swojej rodzinnej miejscowości, do Korsz.

Tego tematu chyba nie unikniemy. W Pani przypadku sporo głosów to zapewne podziękowanie za wysiłek włożony na rzecz walki z zakładami ZAP Sznajder Batterien S.A. Prawda?
— Możliwe, że moje zaangażowanie w sprawy związane z negatywnym wpływem huty ołowiu w Korszach na zdrowie ludzi, a szczególnie na zdrowie dzieci, miało wpływ na wynik głosowania, ale myślę, że pacjenci oceniali mnie przede wszystkim jako lekarza.

Jest Pani, podobnie jak mąż, bardzo zaangażowana w sprawy mieszkańców Korsz związanych z hutą. Czy Rechinbachowie potrafią nie poruszać tych spraw w domu?
— Jest to nie możliwe, żeby nie rozmawiać w domu o sprawach huty, kiedy walka trwa nadal. Komitet Na Rzecz Ochrony Środowiska i Zdrowia Mieszkańców Miasta Korsze i mąż podjęli się bardzo trudnego zadania - spowodowanie zamknięcia huty ołowiu, która w naszej ocenia powstała i działa z rażącym naruszanie prawa.
Za przeciwników mają nie tylko właścicieli huty, ale również instytucje samorządowe i państwowe, które wyraziły zgodę na jej wybudowanie w Korszach.
Dopiero przez ostatnie 3 lata mieszkańcy Korsz, również i ja, uświadomiliśmy sobie jakie ogromne niebezpieczeństwo niesie za sobą działanie huty, która wytapia ołów z zużytych baterii i akumulatorów kwasowo-ołowiowych.
W 2014 roku za swoje zaangażowanie w sprawę ochrony zdrowia szczególnie dzieci przed szkodliwym działaniem ołowiu, przez prezesów ZAP Sznajder Batterien w liście do Burmistrza Miasta Korsze, odczytanym na sesji Rady Miejskiej, zostałam publicznie oskarżona między innymi o niekompetencję, kłamstwo, manipulowanie wynikami itp. Musiałam z tego składać wyjaśnienia przed rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej w Warmińsko-Mazurskiej Izby Lekarskiej w Olsztynie.

Izba Lekarska zrozumiała moje działanie jako lekarza, ale również jako obywatela wolnego demokratycznego państwa, natomiast mąż 24 grudnia 2014 roku został oskarżony prezesa ZAP Sznajder Batterien i jego zakład w Korszach o zniesławienie. Od ponad 1,5 roku z ławy oskarżonych w Sądzie Rejonowym w Kętrzynie broni się przed tym, że miał odwagę mówić publicznie o nieprawidłowościach, jakie miały miejsce w czasie w powstania huty ołowiu w Korszach, jej negatywnym oddziaływaniu na środowisko i ludzi. Te fakty zostały potwierdzone przez wiele instytutów państwowych.

W tym miejscu chciałabym przypomnieć, że Prokurator Okręgowy w Olsztynie w listopadzie tego roku postawił zarzuty Sławomirowi W, że od lipca 2012 do grudnia 2015 roku jako dyrektor zakładu recyklingu akumulatorów w Korszach dopuścił się nieprawidłowości w jego funkcjonowaniu. W efekcie tego powietrze, powierzchnia ziemi i woda w odległości 200 metrów od zakładu były nadmiernie zanieczyszczone ołowiem. Prokuratura wskazała, że mogło to bezpośrednio zagrażać ludziom i zwierzętom znajdującym się w pobliżu.

Tyle przykrości i upokorzeń jakich przez ostatnie 3 lata z tego tytułu doznał mój mąż, aż się dziwię - jako żona i lekarz - że jest w stanie nie tylko to wytrzymać, ale i dalej walczyć. I jak tu nie rozmawiać o tej hucie w domu?

Tak już na zakończenie naszej rozmowy: od wielu lat służbie zdrowia „dostaje się” od społeczeństwa, często niestety słusznie. Jak Pani ocenia tę sytuację jako lekarz? Czy sami lekarze mają jakąś receptę na uzdrowienie tej sytuacji?
— Jako lekarze jesteśmy zbyt mocno obciążeni biurokracją. Jest to chyba powszechny problem nie tylko w tym zawodzie. No i jest nas po prostu za mało.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5